Aktualności
Tragiczny happy end. Rozmowa z Marcinem Hycnarem
30/04/2017
Marcin Hycnar inscenizuje Opowieść zimową.
„Shakespeare wrzuca nas w sam środek chorego umysłu – mówi reżyser. – I, jak u Hitchcocka, zaczyna się od wybuchu, a potem napięcie rośnie”.

Ciekawa sytuacja. Anglicy zresztą nam jej zazdroszczą – możemy obcować z nowymi tłumaczeniami dzieł Shakespeare’a. Przedstawić Opowieść zimową zupełnie nowymi słowami to podniecające wyzwanie. Pan Piotr Kamiński jest człowiekiem otwartym na nasze sugestie dotyczące przekładu, zgodził się zerknąć na kilka miejsc w tekście, które naszym zdaniem mogłyby brzmieć „sprawniej”, bardziej współcześnie. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. To są drobne korekty, wynikające z tego, że teatr rządzi się nieco innymi prawami niż literatura. Słowo, które w lekturze wydaje się właściwe, może inaczej zabrzmieć, gdy zostanie wypowiedziane ze sceny. Chcemy osiągnąć taki stan, w którym aktorowi nic nie będzie w mowie przeszkadzało, tylko raczej pomagało. Oczywiście, bez żadnych nachalnych odniesień do współczesności. Cieszę się, że mogę to nowe tłumaczenie przedstawić światu jako pierwszy.
Ten późny dramat Shakespeare’a jawi się jako szaleńcza historia, pełna nieprawdopodobieństw.
Wątek szaleństwa najbardziej mnie intryguje. Mam na myśli szaleństwo władcy Leontesa w pierwszych trzech aktach. Jak to możliwe, by w głowie człowieka, z niczego, nagle zrodziła się taka obsesja? Jak to się dzieje, że w jednej chwili ktoś może popaść w taki obłęd? Jeden człowiek – z własnych kompleksów, niepewności, przywidzeń, snów, niepokojów i lęków – jest w stanie utkać taką tragedię?! W Opowieści zimowej Leontes jest „Otellem dwa w jednym”. W jego głowie siedzą i Otello, i Jagon. To studium szaleństwa. Drobne poszlaki, przywidzenia władcy prowadzą do tragedii w wielu wymiarach – ludzkim, społecznym i państwowym. Leontes zmierza do upadku, totalnej destrukcji. Pozostawia zgliszcza. Jest przerażające, a z drugiej strony fascynujące, do czego może być zdolny jeden człowiek cierpiący na tę straszną chorobę duszy i umysłu – zazdrość.
Zazdrość Leontesa błyskawicznie potężnieje. Następuje rozgorączkowana galopada myśli i uczuć…
Shakespeare wrzuca nas w sam środek chorego umysłu. I, jak u Hitchcocka, zaczyna się od wybuchu, a potem napięcie rośnie. Na początku jakiś szczegół, drobna, niezdrowa myśl, a za chwilę cały świat wywrócony jest już do góry nogami. To jest bardzo ciekawe, choć trudne dla aktorów. Umówiliśmy się, że przygotowujemy współczesną baśń – z dobrodziejstwem wszystkich nieprawdopodobieństw Shakespeare’a. Przechodzimy nad nimi do porządku dziennego. Teatr jest przecież pewną ułudą, umową, kreacją i jednocześnie esencją – takim wyciśnięciem cytryny do końca. Baśniowość podkreślamy także w warstwie wizualnej, w montażu scen spektaklu, który w pewnych częściach jest oniryczny, jakby z pogranicza sennego koszmaru i jawy. Poza tym myślę, że obsesja i obłęd Leontesa są ze wszech miar współczesne. Uczucie zazdrości jest ponadczasowe. Zawsze w człowieku może się uruchomić taki destrukcyjny mechanizm.

To jest pytanie… Nie wiem, ale mam taką daleko idącą wątpliwość. Finał Opowieści zimowej można czytać rozmaicie. Mnie bliska jest koncepcja niektórych komentatorów twórczości Shakespeare’a, którzy w scenie ożywienia posągu widzą pytanie autora o naszą wiarę w zmartwychwstanie ciała. Wówczas można traktować finał sztuki jako swego rodzaju Sąd Ostateczny. Co będziemy mieć sobie do powiedzenia, kiedy spotkamy się po drugiej stronie? Czy faktycznie wszystko zostanie nam wybaczone? Co będzie znaczyć dla nas „życie wieczne w przyszłym świecie”? Czy skrucha jest możliwa i przede wszystkim, czy wybaczenie jest możliwe? W przedstawieniu staram się podejmować także te kwestie. Choć sam nie jestem zbyt wielkim optymistą w tej materii. Wydaje mi się, że jedną z największych bzdur, jakie wymyślił człowiek, są słowa piosenki Hanki Ordonówny: „Miłość ci wszystko wybaczy”.
W Opowieści zimowej mamy pęknięcie – najpierw tragedię i oszalałego z zazdrości Leontesa, który bardzo szybko staje się również tyranem, a potem sielankę…
Podczas lektury miałem wrażenie, że ktoś przynajmniej dwa razy podmienił po drodze autora sztuki. Po klasycznej tragedii szekspirowskiej następuje tzw. część czeska dramatu, która ma formę romansu pasterskiego. Przyznam, że z tymi fragmentami tekstu miałem największe kłopoty. W związku z tym na pewien czas je porzuciłem i czytałem końcowe partie Opowieści zimowej. Zakończenie, które stało się dla mnie kluczem do części czeskiej, zaszczepiło we mnie niepokój i taką myśl, że być może cała historia wcale nie zmierza do realistycznego finału. Jak już wspominałem, pojawiają się tutaj zagadnienia metafizyczne, kwestie dotyczące możliwości zmartwychwstania.
Ważnym motywem w Opowieści zimowej jest Czas, który jest również osobą dramatu. To także prowokuje do rozważań dotyczących przemijania i śmierci.
Motyw czasu, przemijania, ale i odradzania się świata (po zimie zawsze przychodzi wiosna) wpisany jest w część czeską, w której Perdita, córka zesłana na wygnanie, w scenie powitania na święcie strzyżenia owiec, wprost odwołuje się do mitu o Demeter i Korze. Jest figurą powrotu. A historia jej matki Hermiony staje się znakiem powrotu na ziemię ze świata zmarłych. Jest to część, w której świat rodzi się na nowo, przybywa z ciemności, z otchłani, z hadesu. Czas jest bardzo istotnym bohaterem. Myślę, że Shakespeare zrobił, także współczesnym sobie widzom, wielką niespodziankę, wprowadzając na scenę personifikację Czasu, który mówi: „A teraz, proszę Państwa, minęło 16 lat. Jesteśmy zupełnie gdzie indziej i kto inny będzie bohaterem tej części”. I radźcie sobie z tym. Przyjrzyjcie się, na ile skrucha, której tak bardzo byśmy sobie życzyli, jest realna, na ile odkupienie jest możliwe.
W dramacie pojawiają się także tematy samego konstruowania opowieści, „opowiadania”, „snucia opowieści”. Aż do finału. Szczęśliwego?
Pojawia się pytanie: co to jest za happy end, skoro z powodu zapędów Leontesa wydarzyło się tyle zła? Mam wrażenie, że szczęśliwe zakończenie zrodzone jest z życzeniowego myślenia władcy, jego ogromnej potrzeby takiego właśnie finału, pragnienia. Nie jestem przekonany, czy wszyscy inni są nim zachwyceni, czy podzielają entuzjazm króla. Leontes mówi Paulinie: „twój mąż zginął rozszarpany przez niedźwiedzia, ale weź sobie Kamilla i bądźcie razem”. Uszczęśliwianie innych na siłę. Jest w tym jakaś determinacja – wszystko ma wyglądać tak, jakby się dobrze skończyło. Jednak to gładkie zakończenie historii brzmi mało wiarygodnie w kontekście tragedii, jaka rozegrała się na naszych oczach.
A dlaczego „zimą najlepsza jest smutna opowieść”? Mówi tak Mamiliusz, syn Leontesa i Hermiony.
Mamiliusz jest mistrzem ceremonii, antreprenerem całego zdarzenia. Chłopczyk, który będzie musiał złożyć z siebie ofiarę, opowiada baśń, a może makabreskę. Myślę, że nieprzypadkowo właśnie temu chłopcu Shakespeare wkłada w usta historię o człowieku, który żył na cmentarzu. Staramy się naszą Opowieść zimową w Teatrze Narodowym snuć w ten sposób, by była opowieścią o człowieku, który na własne życzenie żył na cmentarzu, na cmentarzysku swoich najbliższych.
Rozmawiała: Monika Mokrzycka-Pokora (materiał własny Teatru; w przypadku publikacji fragmentów prosimy o podanie źródła)
Strona przedstawienia Opowieść zimowa →
Premiera: 20 maja 2017, Sala Bogusławskiego