Aktualności
Szlachetność i profity. Rozmowa z Janem Englertem
28/11/2022
Jan Englert podczas prób Mizantropa. Fot. Marta Ankiersztejn
„Rozkrok między szlachetnością a interesownością, pychą a skromnością, między wyrzutami sumienia a własną korzyścią – to jest najciekawsze w Mizantropie oraz w każdym z nas. Zaczynam rozumieć Francuzów, którzy twierdzą, że Molière nie jest gorszy od Shakespeare’a” – mówi Jan Englert.
Pracuje nad Mizantropem→. Premiera przedstawienia 10 grudnia na Scenie Studio.
Co Panu towarzyszy w pracy nad Mizantropem – śmiech, zaduma, może melancholia?
Jestem na etapie wątpliwości. Münchhausen jest na etapie wątpliwości [tytułowa rola Jana Englerta w przedstawieniu Baron Münchhausen dla dorosłych→ autorstwa i w reżyserii Macieja Wojtyszki, prapremiera w Teatrze Narodowym 5 marca 2022]. Zresztą wątpliwość towarzyszy mi permanentnie, nie tylko przy tej inscenizacji. A jeżeli mogę powiedzieć coś nowego o Mizantropie, to powiem tyle, że dzięki tłumaczeniu Jerzego Radziwiłowicza i być może także dzięki mojej większej dojrzałości zaczynam rozumieć Francuzów, którzy twierdzą, że Molière nie jest gorszy od Shakespeare’a. Uważałem go wcześniej za lekkiego facecjonistę, ale to dramaturgia bardzo głęboka, mądra, niejednoznaczna. W tej chwili prawdziwą przyjemnością jest dla mnie praca nad tekstem, nad wierszem, porównałbym ją z badaniami przyrodniczo-archeologicznymi. Coś odkrywam. Bez przerwy. Kiedy dawniej czytałem Molière’a, nie spostrzegałem połowy rzeczy, które odkrywam teraz podczas pracy na scenie.
Jak pracujecie nad wierszem?
Stanisław Radwan na wykładzie w szkole teatralnej powiedział kiedyś pięknie, że najważniejszą nutą jest cisza. Stosowanie ciszy, pauzy w wierszu… jeśli są dobrze użyte – od razu mam poczucie, że wchodzę do czystego strumienia. Nie pędzę, nie galopuję; a przecież wiersz prowokuje do tego, żeby mówić go jak wiadomości z Teleexpresu, czy też jednym tempem, jakby się napędzało drezynę. Trzeba operować pauzą, usłyszeć to, co mówi partner. Nie recytować, a rozmawiać wierszem. Tutaj nie da się włożyć ręki do wyżymaczki, cierpieć, tutaj trzeba kręcić wyżymaczką i sprawić, żeby nie bolało. Wtedy jest frajda. Rozmowa wierszem wymaga umiejętności, nie tyle talentu, co umiejętności. Zresztą, w gruncie rzeczy, Mizantrop to utwór muzyczny; tekst Molière’a, dobrze mówiony, jest muzyką.
Próby Mizantropa: Paweł Paprocki (Filint), Przemysław Stippa (Oront), Robert Jarociński (Akast), Beata Ścibakówna (Arsinoe), Edyta Olszówka (Elianta), Justyna Kowalska (Celimena), Hubert Paszkiewicz (Klitander), Jan Englert – reżyser, Grzegorz Małecki (Alcest). Fot. Marta Ankiersztejn
Rozmowy toczą się w paryskim salonie, który jest odbiciem społeczeństwa. Dzisiejszego?
Salon paryski w ogóle mnie nie obchodzi, równie dobrze może być salonem Polsatu czy salonem internetu. Nie chodzi o salon, o stanowiska, pozycję społeczną, tutaj chodzi o proces usadawiania się w społeczeństwie, o stosunek do świata, w którym żyjemy, o empatię lub jej brak, przynależność do elit albo nienawiść wobec elit. To jest pozaczasowe. Kiedy Jacques Lassalle pracował nad Tartuffem [premiera Tartuffe’a→ Molière’a odbyła się 25 marca 2006; spektakl do dzisiaj pozostaje w repertuarze Teatru Narodowego.], opowiadał mi, jak zadano mu pytanie: „czy Pan to będzie robił w sposób tradycyjny czy współczesny?” Lassalle się wściekł. Odpowiedział: „nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Skoro kilkaset lat gra się Molière’a czy Shakespeare’a, to znaczy, że są permanentnie współcześni”. Czy ktoś z nas przypuszczał, że Tartuffe będzie grany w Narodowym niemal siedemnaście lat z takim powodzeniem? Okazuje się, że dotyka czegoś, co jest właśnie permanentnie współczesne. Zmieniają się okoliczności, zmieniają narzędzia, którymi się posługujemy, ale potrzeba bycia kimś więcej niż zjadaczem chleba, ciągle nam towarzyszy. Jednocześnie chcemy dominować, być lepszymi, walczymy o siebie. Jedni walczą bezpardonowo i są nazywani cynikami, inni mają misję i są uznawani za szlachetnych – ale wszyscy, równo, walczą o siebie. Mizantrop jest o nas, nie o siedemnastowiecznym Paryżu.
W tym świecie Alcest [w tej roli Grzegorz Małecki] chce się wyróżniać i bezwzględnie domaga się praw…
Ale przewiduje inne prawa dla innych, a inne dla siebie. Jest w tym bardzo współczesny i ponadczasowy jednocześnie. Molière w tej postaci dobrze odzwierciedla nasz stosunek do świata. Dzisiejsze pokolenie domaga się empatii, nie mając wobec innych empatii w ogóle. Jednak dla tych, którzy starają się zmieniać świat, albo aktywnie w nim uczestniczyć, to wszystko nie jest jednoznaczne, w tym tkwi siła tego dramatu. Alcest przez jednych uważany będzie za postać pozytywną, przez innych za irytującego zarozumialca. Ma odruchy prawdziwej szlachetności i nieprawdziwego nadęcia, jest autentyczny i wymyślony zarazem. Mizantrop jest o tym, że miotamy się między szlachetnością i empatią a wygodnictwem i moszczeniem sobie pozycji, aby być podziwianymi. Robimy czasem rzeczy szlachetne…
Żeby „zaistnieć”?
Żeby „zaistnieć”, żeby być lepszymi od innych – ale nie dla innych, tylko dla siebie. I posługujemy się wielkimi słowami, mamy, na przykład – nadużywane ostatnio słowo – misja.
Próby Miznatropa: Jan Englert (reżyser), Edyta Olszówka (Elianta), Grzegorz Małecki (Alcest). Fot. Marta Ankiersztejn
Przygotowuje Pan mały traktat o pysze?
Pycha to jest balon już napompowany. Tym się nie zajmujemy. Ciekawy jest facet, który balon dopiero pompuje, a nie ten, który już napompował i fruwa. Demonstrowana szlachetność przestaje być szlachetnością. Bezustanne odwoływanie się do misji, posłannictwa, idei jest piękne tylko do pewnego momentu; później zaczyna być drażniące, zwłaszcza jeśli przynosi profity. Ten rozkrok między szlachetnością a interesownością, pychą a skromnością, między wyrzutami sumienia a własną korzyścią – to jest najciekawsze w Mizantropie oraz w każdym z nas. Zresztą bohaterowie – jedni są bardziej bezczelni, drudzy mniej – ale w gruncie rzeczy wszyscy pracują „na siebie”. To jest sztuka o egoizmie.
Nie są samotni w tym egoizmie?
Na pewno są samotni. Chyba dlatego, że w gruncie rzeczy nie mają sobie nawzajem nic dobrego do powiedzenia, każdy z nich myśli o sobie, prowadzi jakąś grę. Jak Alcest, który, powołując się na idee, również przede wszystkim myśli o sobie. Zaimek „ja” w jego ustach jest rzeczą naturalną. Ten zaimek jest przecież dzisiaj najważniejszy: „to jest dla m n i e ważne” – mówimy. Minęło kilkaset lat, a ciągle jesteśmy tacy sami, nic się w nas nie zmieniło. W ogóle nic.
Trudno w takim świecie nawiązać relację?
Jest próba nawiązania relacji, przecież Mizantrop, mimo wszystko, chce zawrzeć z Celimeną [w tej roli Justyna Kowalska] kompromis. Jednocześnie Celimena jest kobietą silną. Bardzo wyraźne są tutaj próby zmiany obyczajów przez kobiety, walka o nadanie przynajmniej równowartości. Wszyscy cenimy niezależność, a niezależność zostaje ukarana – choć jednak nie do końca. Nic nie jest ostateczne w tym tekście: ani postaci, ani konflikt, ani jego rozwiązanie. Teraz pracuję nad finałem. Nie ma żadnego katharsis. To też może być siłą – zawieszenie… nie mokrą ścierką w twarz, bez kropki nad „i”.
Rozmawiała: Monika Mokrzycka-Pokora (materiał własny Teatru; w przypadku publikacji fragmentów prosimy o podanie źródła)
Strona przedstawienia Mizantrop →
premiera: 10 grudnia 2022, godz. 19:00, Scena Studio