Aktualności
Najpierw trzeba zasnąć. Rozmowa z Leną Frankiewicz
24/05/2021
Lena Frankiewicz pracuje nad nową adaptacją sceniczną powieści Joan Lindsay Piknik pod Wiszącą Skałą→. Inscenizacja powstaje w Sali Bogusławskiego. Premiera już 29 maja.
„Żeby rzeczywiście się przebudzić i odkryć jakąś prawdę, trzeba najpierw zasnąć – mówi reżyserka. – Na początku XX wieku trzy dziewczyny ściągają gorsety i wiedzione przez sen wchodzą do Skały – co to znaczy? Przyglądamy się temu, co mogło się tam wydarzyć. Zobaczymy, w jakiej kondycji są dziewczyny i jak odległa jest to kondycja od świata pensji Pani Appleyard, świata gorsetów i koronek”.
Jaki był pierwszy impuls, który spowodował, że zainteresowała się Pani powieścią Joan Lindsay, czy podczas pracy miała Pani w pamięci słynną ekranizację Petera Weira?
Film widziałam w latach 90., zapamiętałam rodzaj wstrząsu związanego z panującą tam atmosferą grozy i zawieszenia. Po latach wróciłam do tego tytułu, przeczytałam powieść. Pomyślałam, że chciałabym wejść do Wiszącej Skały, a także poprowadzić tam widzów, by dotknąć tajemnicy, na której film Weira się zatrzymuje. Spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, czym ta Skała właściwie jest.
Czy o Wiszącej Skale można powiedzieć, że jest drogą, może niebezpieczną, groźną drogą, właśnie… ku czemu?
Tak, to podstawowe pytanie – czym jest Skała? Dla mnie osobiście zawarte są w niej przede wszystkim kategorie wolności i odwagi w podejmowaniu ryzyka. Z obecnej perspektywy procesu twórczego myślę, że wejście w Skałę jest spotkaniem ze swoimi największymi demonami. Zresztą potrzeba pójścia w nieznane i dotknięcia tajemnicy zawsze jest chyba podszyta grozą i też, w gruncie rzeczy, śmiertelnością zawartą w tym geście. Mam wrażenie, że w trakcie prób codziennie siebie uśmiercam (śmiech) i potem muszę budować się na nowo. To chyba największe wyzwanie, jakie dotąd podejmowałam w teatrze. I jest to doświadczenie niewątpliwie okrutne, a jednocześnie niebywale pociągające.
Dziewczęta z pensji Pani Appleyard, udając się na wycieczkę pod Wiszącą Skałę, znajdą się w innej rzeczywistości. Zasypiają…
Rzeczywistość snu i przebudzenia z tego snu okazała się kluczem do budowania teatralnej materii. Czas Snu, czyli alcheringa to w mitologii aborygeńskiej okres sprzed powstania świata, przestrzeń uniwersalna, otwierająca zupełnie inną percepcję. Stan snu postrzegany jest przez Aborygenów jako przestrzeń sacrum, stan szczególnie korzystny dla odbioru różnego rodzaju objawień, wyjaśnień i poleceń. W tej przestrzeni przeszłość nie jest jedynie czasem, który przeminął, ale wciąż wydarza się w jakiejś niejasnej, równoległej rzeczywistości, do której dostęp okazują się mieć ci, którzy nie boją się wyjścia poza utartą konwencję i schemat. A więc przebywanie w Skale to nieustająca gra z czasem, z formą, z metafizyką.
W czasie pracy dużo rozmawiałam z aktorami o tym, czym jest sen, czym jest śnienie. Robiliśmy wiele improwizacji, aktorki sięgały bardzo głęboko do swoich snów albo wizualizowały wspólny sen. Wyszłam z takiego założenia: żeby rzeczywiście się przebudzić
i odkryć jakąś prawdę, trzeba najpierw zasnąć. W spektaklu jest wiele onirycznych scen
i w nich właśnie zawarty jest ten potencjał zbiorowego przebudzenia. Z punktu widzenia pracy z materią teatralną te właśnie sceny okazały się najbardziej fascynujące i trudne – co to jest za wyzwanie, pokazać w teatrze zatrzymujący się czas! Jednocześnie nieustannie staram się szukać balansu między zmyślonym a rzeczywistym, idąc tropem z powieści Lindsay, w której rzeczywistość zbudowana została na opozycjach między realnym a śnionym, między linearnym, świeckim czasem a czasem mitycznym, między kulturą a naturą, między szkołą a Skałą.
Trzy dziewczyny, które wchodzą do Skały, nie godząc się na męski patriarchalny porządek, na przypisaną im w świecie funkcję – w tym geście zawarty jest przede wszystkim głęboki wymiar emancypacyjny. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to gest niepodległości, uwolnienie z gorsetu dominacji. Zresztą, jak czyta się powieść Lindsay (zwłaszcza w oryginale), rzeczywiście uderza w niej to, że w zderzeniu z onirycznym, pięknym, ale przeestetyzowanym obrazem Weira, ma dużo bardziej feministyczny, ironiczny potencjał. Jest ostrzejsza, mroczniejsza. Adaptacja Małgorzaty Maciejewskiej mocno wydobywa i rozszerza ten kontekst o warstwę mityczną, rytualną i właśnie te dwie perspektywy: feministyczna i mityczna wyznaczyły moje myślenie o tym spektaklu. Na początku XX wieku trzy dziewczyny ściągają gorsety i wiedzione przez sen wchodzą do Skały – co to znaczy?
Przewrotne, że wycieczkę do Skały inicjuje Pani Appleyard, która nawet pozwala dziewczętom zdjąć rękawiczki, …ale tylko rękawiczki.
Ona jest uosobieniem patriarchalnej struktury, „hodującej” dziewczyny, które są formatowane w jasno określony sposób – mają znać francuski i poezję angielską, uczą się baletu, wszystko po to, by stać się dobrymi partiami, dobrymi inwestycjami dla swoich ojców. Dlaczego Appleyard inicjuje spotkanie z naturą? Może podświadomie dąży do zerwania z rygorem, którego jest przedstawicielką. My przyglądamy się temu, co w Skale mogło się wydarzyć. Zobaczymy, w jakiej kondycji są dziewczyny i jak odległa jest to kondycja od świata pensji Pani Appleyard, świata gorsetów i koronek.
Piknik… to jednocześnie opowieść o dojrzewaniu, jak wygląda inicjacja dziewcząt w dorosłość?
Mam wrażenie, że wejście w dorosłość jest jednym z bardziej bolesnych momentów, zresztą mówi też o tym inny film Weira Stowarzyszenie Umarłych Poetów. My, budując ten kobiecy świat, bardzo często używałyśmy pojęcia „żeńskiego organizmu”. Najpierw uczennice są jednym oddychającym organizmem – działają w obrębie identycznych, skodyfikowanych struktur, odruchów, reakcji. Jednak na pikniku, wobec spotkania z naturą, uruchamiają się w nich dużo głębsze instynkty i dziewczęta zaczynają się wyodrębniać, indywidualizować. Okazuje się, że każda z nich ma inne właściwości, inne motywacje. Jedna z aktorek przyniosła na próby esej Rebeki Solnit, która określa to zjawisko „buntem wyobraźni” i w moim poczuciu nie ma na to zjawisko lepszego określenia.
U nas Sara jest Aborygenką, przedstawicielką Stolen Generations, australijskich skradzionych pokoleń: dzieci z mieszanych rodzin, odbieranych rodzicom, umieszczanych w sierocińcach i siłą „cywilizowanych”. W pierwszej połowie XX wieku istniała na przykład gra planszowa Biała Australia, której zasady polegały na wyeliminowaniu jak największej liczby czarnoskórych obywateli i zastąpieniu ich białymi pionkami. Mówi o tym wstrząsający obraz filmowy Polowanie na króliki. Sara bardzo mocno ten kontekst uosabia. W tym wymiarze gest wejścia do Skały jest też rodzajem zemsty natury, a zarazem zemsty kobiety. Natura, podobnie jak kobieta, opiera się ujarzmieniu. Także w powieści Lindsay głęboko ukryte jest przekonanie, że w naturze drzemią siły fatalne, które mogą zostać przebudzone, kiedy człowiek zadaje jej gwałt. Tutaj trzeba również powiedzieć o bardzo ważnym elemencie adaptacji Małgorzaty Maciejewskiej – autorskim, ekopoetyckim traktacie, który na pokazywane zdarzenia ustawia wsteczną perspektywę.
Perspektywy tych dwóch światów, stworzonych ze scenograficznym rozmachem przez Katarzynę Borkowską, wiąże ciało. Tutaj wielką rolę odgrywa praca choreografki Marty Ziółek. Za pomocą ciała można oddać charakter pensji, tego świata formy (czasami podczas prób mam wrażenie, że to czysty kamp!) oraz wymiar Skały, w której ciało wymyka się ujarzmieniu, stawia opór. Ważna jest materia dźwięku – muzyki, głosu. Aborygeni wyznaczają swoją relację z przestrzenią poprzez tzw. Szlaki Pieśni, w których pieśni stają się mapami regionu. Miranda, Irma i Marion, wchodząc do Skały, też śpiewają. Nagraliśmy głosy aktorek i z tego materiału kompozytor Cezary Duchnowski w dużym stopniu skonstruował ścieżkę dźwiękową całego przedstawienia. W dosłownym i metaforycznym sensie oddajemy w tym spektaklu głos kobietom – ich perspektywie, potrzebom, marzeniom, tęsknotom, lękom, buntowi, oporowi, ich walce, próbom odnalezienia się w świecie, który wyczerpał już swoje zasoby, bo chyba wszyscy mamy poczucie, że jesteśmy u progu zmiany i ta zmiana jest nieunikniona... Od roku znajdujemy się w momencie przejściowym. Stary porządek przestał funkcjonować, a nowy jeszcze się nie ukształtował. Wydaje mi się, że jako cywilizacja doszliśmy do ściany.
To oczywiście budzi dreszcz grozy, a jednocześnie ta groźba katastrofy jest na swój sposób magiczna, pociągająca, piękna...
Oczyszczająca?
Tak. Ego umiera – muszę powiedzieć. W trakcie pracy takiej jak ta trzeba zapomnieć
o wszelkich odczuciach indywidualnych, ocenach, przyzwyczajeniach, uwarunkowaniach. Przeczytałam kiedyś zdanie: „dorastając, umieramy”. Eros obecny w dziewczynach – one wszystkie są przepiękne, zmysłowe, fascynujące – budzi się zawsze w objęciach Thanatosa. To zdanie bardzo mocno we mnie utkwiło i otworzyło perspektywę freudowsko-jungowską. Poprzez sen dotykamy nieznanego, staje się on sposobem nawiązania kontaktu z przestrzenią niedostępną, z sacrum. Aborygeni wierzą, że jeżeli coś wydarzyło się we śnie, to wydarzyło się naprawdę. Zresztą cytowany w adaptacji Freud swoje Objaśnianie marzeń sennych opublikował dokładnie w 1900 – roku, w którym dziewczęta z pensji Pani Appleyard wybrały się na szkolną wycieczkę.
Na zdjęciach – próby do Pikniku pod Wiszącą Skałą. Fot. Magda Hueckel
Od góry:
– Lena Frankiewicz – reżyserka
– zespół, po lewej: Lena Frankiewicz – reżyserka
– Anna Grycewicz, Marta Wągrocka, Michalina Łabacz, Paulina Szostak, Małgorzata Kożuchowska, Anna Lobedan, Katarzyna Pośpiech, Zuzanna Saporznikow
– na pierwszym planie – Piotr Kramer, Mateusz Kmiecik, na drugim planie – Gabriela Muskała, Wiesław Cichy
Rozmawiała: Monika Mokrzycka-Pokora (materiał własny Teatru; w przypadku publikacji fragmentów prosimy o podanie źródła)
Strona przedstawienia Piknik pod Wiszącą Skałą. Nowa adaptacja sceniczna powieści Joan Lindsay →
premiera: 29 maja 2021, godz. 19:00, Sala Bogusławskiego