Aktualności
Recenzje po premierze „Matki Joanny od Aniołów”
21/09/2020
Pierwsza premiera nowego sezonu – Matka Joanna od Aniołów→ Iwaszkiewicza w reżyserii Wojciecha Farugi w ocenie krytyków:
„Wojciech Faruga i dramaturżka Julia Holewińska podążali za scenariuszem filmu Konwickiego i Kawalerowicza, dokładając fragmenty z oryginału Iwaszkiewicza, ale też – w scenach w karczmie, między Chrząszczewskim (Adam Szczyszczaj) i Małgorzatą (Edyta Olszówka) – obscenicznej poezji barokowej, m.in. Jana Andrzeja Morsztyna. A są jeszcze fragmenty Odysei, passusy dotyczące mistyczki św. Katarzyny ze Sieny, której postacią najwyraźniej inspirowana jest Matka Joanna Małgorzaty Kożuchowskiej. I Ojcze nasz, odmawiane po aramejsku przez Joannę i księdza Suryna (Karol Pocheć). Całość jest rozpięta między sacrum i profanum – bielą i czernią – co odnosi się tyleż do miłości do Boga, co do drugiego człowieka; jest o pożądaniu, ograniczeniach umysłu i potrzebach ciała, o pysze, ambicjach, i poświęceniu, o kobietach i mężczyznach, w Kościele i poza nim – opisuje Aneta Kyzioł w „Polityce”. Czytaj więcej →
„Kompozycyjna czystość połączona z rytmiczną niespiesznością, konsekwencja stylistyczna, rezygnacja z rodzajowości i z próby rysowania konfliktu grubą kreską, prowadzenie aktorów, w których nie widać grama rutyny, a także uniknięcie pułapek, które tego typu tematy, dotykające tajników i dylematów naszej duszy, mogą pogrążyć w banale, stanowi o wyjątkowości tego teatralnego dzieła, dojmująco opowiadającego o naszym «tu i teraz». I w tym tkwi jego siła i piękno. A niepokojąca muzyka Teoniki Rożynek podnosi to wszystko na jeszcze wyższe piętro” – pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Wszystkich. Czytaj więcej →
„Idźcie do Narodowego, nie tylko na Kożuchowską w tytułowej roli Matki Joanny, ale i na Iwaszkiewicza, i na rzetelnie robiony teatr. Pół roku pandemicznej przerwy w graniu wpłynęło ożywczo i na aktorów, i na sam spektakl. Był czas na przemyślenie, dopracowanie rozwiązań, eliminację. Była okazja oczyścić scenę z pustosłowia, z nadmiaru, z inscenizacyjnego gadulstwa i pomysłów bez pokrycia. Chwalebny jest ten minimalizm reżyserski Wojciecha Farugi. Jeśli muzyka, to biały szum, w którym czuje się dobrze nie byle jaki filozofujący dialog. Jeśli rekwizyt, to wygrany do końca, który ma swoją wagę, niemal fizycznie odczuwalną. Jeśli scenografia to przejście do zaświatów poprzez zawieszony nad sceną okrągły ekran, na którym można rzucić i oślepiające światło objawienia, i cień najczarniejszego mroku. Jeśli tekst opowiadania to oskrobany do najistotniejszych, gęstych dialogów (dramaturgia Julii Holewińskiej). W tak przygotowane, obiecujące miejsce sceniczne wszedł zespół celebrujący powrót do grania po to, by wpuścić tam Iwaszkiewicza takiego, na jakiego zasługuje Narodowy. I nie chodzi mi wcale o intronizację kolejnego narodowego wieszcza, ale o to, że doskonały polski autor po prostu został wnikliwie przeczytany. Wystarczyło obrać trajektorię bez ideologicznej łatwizny, nie pouczać publiczności. Dać postaciom mówić «od siebie», wydobyć architekturę utworu z przewrotnym rozwiązaniem akcji, gdzie ostateczna racja i tak nie należy do nikogo” – zauważa Grzegorz Kondrasiuk w „Do Rzeczy”. Czytaj więcej →
„Erotyka zresztą miesza się tu z mistyką. Kto wie, może to działania diabła, ale może również działania przeciwko niemu – aby go z Joanny wypędzić. W dużym stopniu to niebezpieczne, jeśli pomyślimy o sztywnych religijnych ramach, bardziej dogmatycznych, ale cała metafizyka, ten styk ziemi i nieba, przebiega przez erotyzm, przez docieranie do drugiego człowieka poprzez tę sferę. Oczywiście w takiej sytuacji można się otrzeć – co w teatrze nierzadko się zdarza – o tani freudyzm i od razu mówić o wyparciu, tłumieniu cielesności, zwłaszcza w kontekście dyskusji o «opresyjnym Kościele», jednak w spektaklu Farugi to się dzieje na innym poziomie. Dlatego że to jest również intensywne psychologicznie; rozgrzebuje emocje. Ale przy tym pozostaje w kręgu podstawowych rozważań o człowieczeństwie. Może to duże słowo, lecz jest w tym humanizm, w całym swoim skomplikowaniu. Motywem głównym jest człowiek, który chce czegoś więcej, chce o to zawalczyć i jest w stanie ponieść tego koszty. […] Jeśli weźmiemy pod uwagę język, którego używa się dziś na scenach, to na pewno w przypadku tej pracy Farugi to jest wyjątkowa jakość rozmowy, inna półka” – refleksjami o spektaklu dzielą się Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski w cyklu „Moroz do Skrzydelskiego, Skrzydelski do Moroza” w portalu e-teatr. Czytaj więcej →„W swoim spektaklu Faruga na plan pierwszy wysunął oszołomienie perspektywą mistycznego wyniesienia do świętości, zderzone z całkiem ziemskimi, cielesnymi tęsknotami, z którymi zmaga się wysłany do Ludynia egzorcysta, ksiądz Suryn (Karol Pocheć). Jego zanurzenie się w świat mistyki i uzależnienie od owładniętej tęsknotą za świętością Joanną (Małgorzata Kożuchowska) sprawia, że egzorcysta przejmuje na siebie opętanie, ofiarowuje Matce Joannie drogę do świętości. Bezgrzeszny, coraz bardziej zagubiony mężczyzna zderza się z silną kobieta i to ona nad nim zapanuje. Dla niej popełni straszliwą zbrodnię, skazując się na wieczne potępienie. […] Spektakl oparty na scenariuszu filmowym rozwija się więc wedle swojej logiki. Ukazany jest w symbolicznej, ascetycznej dekoracji: kilka sczerniałych belek, dających wrażenie starej karczmy, ściany owinięte lustrzaną folią, poszerzającą przestrzeń, pniak i siekiera, która nigdy nie próżnuje, pulsujące niekiedy oświetlenie w chwilach napięcia” – opisuje Tomasz Miłkowski w „Dzienniku Trybuna”. Czytaj więcej →
„Adaptacja mimo swej ascetyczności tętni żywiołową i ekspresyjną grą aktorów, jakby zawieszonych w przestrzeni o niebywałej przejrzystości. Czarne, potężne, drewniane legary tną przestrzeń sceniczną monumentalną konstrukcją, co potęguje nastrój rozdarcia bohaterów. Rozdzielenie centralnego źródła światła ostrymi elementami scenografii, spowodowało, że plamy szarości osiadały nieprzewidywalnie na twarzach aktorów, podkreślając autentyczność pokazywanych emocji. Taki zabieg znacznie podkreślił dramaturgię i mistyczne przeżycia, balansujące na pograniczu entuzjazmu, szaleństwa oraz głębokiego smutku i wyciszenia. Kolejnym elementem potęgującym nastrój i zamaszystość tego intymnego spektaklu, jest również muzyka oraz wybitnie przejmujący śpiew zakonnic – dosadnie podkreślający duchowy charakter utworu. […] Opowieść osadzona na silnych kontrapunktach emocjonalnych zbudowała nastrój rozedrgania i chwiejności portretów psychologicznych, co w znacznym stopniu podkreśliło wagę i istotę przekazywanych treści, wzbudzających poczucie identyfikacji z odczuciami rozdartych wewnętrznie bohaterów. W tym spektaklu nic nie jest oczywiste, natomiast punkty kulminacyjne i zwroty akcji atakują swą nieprzewidywalnością. W tej pozornie prostej historii kryje się głęboka symbolika” – pisze Magdalena Hierowska w Dzienniku Teatralnym. Czytaj więcej →
„Spektakl bardzo skupiony, spójny i konsekwentny w monochromatycznym minimalizmie. Diabelski, mroczny i cały spowity w czerni – czarna jest nawet krew. Na tworzenie posępnego nastroju ogromny wpływ ma także poruszająca muzyka Teoniki Rożynek. Mocno wybrzmiewają tu ważne tematy Iwaszkiewicza: zakazana miłość, pytanie o istotę zła, lęk przed przeciętnością. Faruga znalazł znakomity pomysł inscenizacyjny na tę historię – najlepszym przykładem jest kluczowa scena rozmowy księdza z cadykiem” – stwierdza Przemysław Gulda w cyklu guldapoleca. Czytaj więcej→
„Spektakl ciążący w stronę stylistyki ekspresjonistycznej rozgrywa się w zasadzie w czerni i bieli. Matka Joanna podczas pierwszego spotkania z Surynem płacze czarnymi łzami spływającymi jej po policzkach. Czarnymi wzorami pokrywa ciało rozebranego Chrząszczewskiego Małgorzata. W zakończeniu nagie torsy zamordowanych przez Suryna parobków oblewane są farbą czarną, a nie czerwoną. Ponadto dominującym elementem nieomal abstrakcyjnej dekoracji są zwęglone belki, będące pozostałością po spaleniu na stosie księdza Garnca” – zauważa Rafał Węgrzyniak w portalu Teatrologia.info. Czytaj więcej →
„Akcja rozgrywa się w ruinach spalonego budynku/miasta (scenografia: Wojciech Faruga), świadczą o tym fragmenty osmolonych belek, które okolone lustrzanym pleksiglasem multiplikują obecność, przestrzeń zatraca granice. W centrum dominuje ogromna owalna lampa, rozproszonym, momentami pulsującym światłem wydobywa postacie z mroku. Trudno pozbyć się wrażenia, że jesteśmy w miejscu spalenia oskarżonego o czary proboszcza Garnca. Płomieniom jednak nie udało się strawić zła. Jego obecność dobitnie podkreślają czarne kostiumy (Konrad Parol) krojem nawiązujące do baroku (Iwaszkiewicz osadził akcję opowiadania w XVII wieku) oraz sadza «brudząca bohaterów» – opisuje Marta Żelazowska z Nowej Siły Krytycznej. Czytaj więcej →
„Finał uderzający, klarowny, rozświetlony. Znakomity kontrapunkt, bo przecież scenografia – także autorstwa Farugi – zasadza się na czerni, mroku. Świętość wiąże się zaś z nadejściem światła. Niby to oczywiste, ale kompozycyjnie w pełni przemyślane. […] I do tego muzyka: niepokojąca, «ambientowa», w której zaciera się często sfera melodii, rytmu. Te wszystkie elementy współtworzą gęstą – i gęstniejącą stopniowo – atmosferę. […] Polecamy wszystkim ten seans w Narodowym. Powodów jest kilka, bo to nie tylko wielki powrót Kożuchowskiej” – podsumowują Jakub Moroz i Przemysław Skrzydelski w swoim cyklu rozmów w portalu e-teatr. Czytaj więcej →
„W Matce Joannie potrafią operować ciszą, pauzą, pustką – i więcej: zwykłością, czyli tym, czego tak nie znosi postać tytułowa, która już woli być potępiona, byle „coś się działo. […] To kameralny, czytelny, spójny i dobrze zrobiony spektakl. Sezon zaczął się naprawdę i mamy do czego wracać” – stwierdza Maciej Stroiński w kwartalniku „Przekrój”. Czytaj więcej →
„Spektakl zrealizowany jest znakomicie. Świetna reżyseria, scenografia i światło (!) Farugi, dramaturgia Holewińskiej, nieoczywiste, przemyślane kostiumy Parola oraz ciekawy ruch sceniczny Łysonia, a także klimatyczna, pozostająca w uszach muzyka Teoniki Rożynek składają się na niezwykłą magię i maestrię tego spektaklu. […] Osobiście bardzo się cieszę z sukcesu Matki Joanny od Aniołów w Narodowym, gdyż mam takie wrażenie, że Wojciech Faruga pierwszy raz zrobił przedstawienie totalne, całkowicie skończone, a przy tym niezwykle interesujące i głębokie. Wiedziałem, że tak będzie. Ten reżyser ma rzadki w polskim teatrze talent do wybierania rozwiązań trudnych i nieoczywistych, teraz zaś udało mu się nie tylko je przez tekst i scenę przeprowadzić, ale też od razu osiągnąć mistrzostwo” – ocenia Tomasz Domagała na blogu domagałasiękultury.pl Czytaj więcej →
O kreacjach aktorskich:
„Katalizatorem upadku przeoryszy stał się Garniec, a właściwie jego pociągająca męska natura, która wywołała fiksację. Bardzo wiarygodnie gra to Kożuchowska, świadoma każdej intencji, myśli, którą chce wyartykułować jej postać. Mimika, gesty, intonacja głosu aktorki są niezwykle wyważone, przemyślane, dopracowane do perfekcji. Matka Joanna w jej interpretacji jawi się nie tyle jako opętana pychą, ale zdeterminowana, silna kobieta. Doskonale wie, czego pragnie – ucieczki od przeciętności, bo tym jest dla niej zakon, do którego nie trafiła z własnej woli. Opętanie lub świętość stają się jedynym sposobem manifestacji niezależności, zaistnienia w szerszej świadomości, bycia «widzialną». Dąży do celu, nie bacząc na konsekwencje” (Marta Żelazowska, Nowa Siła Krytyczna). Czytaj więcej →
„Ta rola Małgorzaty Kożuchowskiej jest sensacją z innego powodu. Aktorka przerwała swoje występy siedem lat temu, od tej pory nie występowała na scenie, jedynie w filmach. I powraca od razu w wielkim stylu. Jej Joanna, zagrana ostrzej niż prawie subtelna w swoim szaleństwie filmowa Lucyna Winnicka, jest postacią wieloznaczną. Nie uzyskamy odpowiedzi na pytanie, co tu jest zmyśleniem, prywatną obsesją, a co realną tragedią opętania. Ale dajemy się jej prowadzić przez wertepy szaleństwa aż wreszcie dostajemy osobiste wyznania, które przerażają. Kożuchowska zgodnie z intencjami reżysera nie boi się krzyku ani swoistego ekshibicjonizmu. A przecież w ani jednym momencie nie mamy poczucia przerysowania, fałszu, tandety. […] Wypada wyrazić radość z powodu tak dojrzałej roli. Pogratulować wielkiej sprawności ruchowej, głosowej. I wielkiej wrażliwości. Joanna budzi paradoksalną sympatię, choć może na nią nie zasługuje. […]
[Karol Pocheć] „...jest inny niż filmowy Suryn Mieczysława Voita, bardziej szorstki i męski, niemal współczesny. Ale wszystkie tony dramatu wygrywa bezbłędnie. Czujemy się porażeni samą jego milczącą obecnością, zgiętymi plecami, drżeniem. To aktor z charyzmą”
(Piotr Zaremba, TVP Tygodnik). Czytaj więcej →
„Mam skojarzenie z Jerzym Jarockim, bo już kilkanaście lat temu Kożuchowska przyznawała, że na scenie zawsze «myśli Jarockim», i to herod polskiej reżyserii ją teatralnie ukształtował w trzech fundamentalnych, także dla Narodowego, przedstawieniach: Błądzeniu (2004), Kosmosie (2005) i Miłości na Krymie (2007). Myślę, że to kwestia poczucia formy […], środków wyrazu Kożuchowskiej, która lekcje tego odbierała również, w jeszcze dawniejszych czasach, u Jarzyny i Warlikowskiego. Całe doświadczenie aktorki kumuluje się w tym spektaklu. I, po drugie, ta świadomość siły własnej scenicznej obecności. W tym również drzemie skupienie, na którym aktorka buduje postać Joanny tak konsekwentnie. To nauka także odebrana u Jarockiego. I, po trzecie wreszcie, świeżość w tej obecności – odnoszę wrażenie, że Kożuchowska wchodzi w ten teatr z potrzebą odnalezienia w sobie ciekawości doświadczenia teatralnego. Chwilami w Matce Joannie gra tak, jakby dostała swoją pierwszą szansę w świetnym przedstawieniu zaraz po studiach w Akademii Teatralnej, i korzysta z tego, jak może. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś młody, kto dopiero zaczyna przygodę z teatrem, uznał, że właśnie narodził się niezwykły talent…”
(Jakub Moroz, Przemysław Skrzydelski, e-teatr). Czytaj więcej →
„Najmocniejszym atutem spektaklu jest tytułowa rola Małgorzaty Kożuchowskiej grana sugestywnie, chociaż przede wszystkim środkami technicznymi, a przy tym taktownie, bo bez zbliżania się do granicy bluźnierstwa” (Rafał Węgrzyniak, Teatrologia.info). Czytaj więcej →
„Zasługą skoncentrowanego, mocnego zespołu aktorskiego jest przekazanie tych tonów tak jak muzykę przenosi dobrze wykonany i zestrojony instrument w rękach majstra. Suryn (Karol Pocheć) nie jest tu naiwnym młodzieniaszkiem, tylko zmęczonym mistykiem: ma pobrużdżoną twarz i udręczone oczy. Matka Joanna jest zagadką, oszczędna, a przez to świetlista rola Małgorzaty Kożuchowskiej nie rozstrzyga, czy jej opętanie to mistyfikacja, choroba, a może rzeczywistość niedająca się objąć racjonalnym umysłem. Żadnego gwiazdorzenia!” (Grzegorz Kondrasiuk, „Do Rzeczy”). Czytaj więcej →
„Równie powściągliwa, pozornie chłodna, ale przenikliwa i pozbawiona najmniejszej celebry, a to ogromna zaleta, jest gra aktorów, zwłaszcza Małgorzaty Kożuchowskiej w roli Joanny i Karola Pochecia jako księdza Suryna. Najważniejsi protagoniści tej inscenizacji ustrzegli się jakiejkolwiek afektacji, prowadząc swoje rozmowy w sposób bardzo oszczędny, wyciszony i skierowany jakby do wewnątrz. Pocheć czyni to perfekcyjnie, zwłaszcza w sekwencjach, kiedy patrzy na to wszystko, co się wokół dzieje całkiem z boku, pogrążony we własnych myślach, jakby nieustannie owładnięty próbą dotarcia do wnętrza kobiecej duszy, a może już przewidujący finałową egzekucję. I trudno wtedy oderwać od niego oczy, bo jest w tym coś naprawdę metafizycznego. Kożuchowska natomiast wspaniale pokazuje wszystkie ekstremalne pragnienia i marzenia tytułowej bohaterki w dążeniu do świętości, która wcale nie musi oznaczać jej chęci pożegnania się na zawsze z upiorami. Zresztą wszystkie działania, nawet te rozgrywające się w bezruchu, mają tutaj ogromny potencjał emocjonalny i skupiają uwagę widza, który ogląda spektakl niczym zahipnotyzowany” (Wiesław Kowalski, Teatr dla Wszystkich). Czytaj więcej →
„Wszyscy aktorzy są znakomici, choć sceniczna hierarchia układa się naturalnie według pierwszeństwa obecności w samej opowieści. Znakomitą rolę, pełną zaangażowania i niezwykłego oddania się postaci, tworzy Karol Pocheć. Najpełniej portretuje swojego bohatera w scenach, w których tylko stoi i patrzy, reaguje na świat, na to, co się mu wydarza. Jego Suryn jest pełen emocji, te emocje zaś czuje się na własnej skórze, prawie nimi oddycha wraz z nim, bardziej przeżywając jego tajemnicę, niż ją rozumiejąc. Świetnie też w opozycji do jego świadomej bierności i bolesnego przeżycia prezentuje się ukartowana aktywność Joanny, grana precyzyjnie przez Małgorzatę Kożuchowską, jakby realizowała rodzaj planu (bożego czy diabelskiego a może dwa w jednym), który konsekwentnie musi być doprowadzony do finału. Takie fatum. Aktorka prowadzi swoją postać niezwykle oszczędnie i właściwie wbrew stereotypowi grania rozhisteryzowanej egzorcyzmami mniszki, broniąc swoim niewątpliwym talentem zarówno postaci Matki Joanny, jak i wszystkich kobiet, których najgłębsze nawet problemy, czy to duchowe czy biologiczne sprowadzane są często w sferze publicznej do histerii bądź opętania. Matka Joanna Kożuchowskiej jest opętana do wewnątrz, nie na zewnątrz. I gdyby nie słowa innych, a czasem też jakaś myśl własna, niefortunnie przez nią sformułowana, w ogóle nie byłoby przesłanek, żeby uważać ją za opętaną. Z tak zwanego drugiego planu wyróżnia się szczególnie przepiękna postać siostry Małgorzaty Akruczy w interpretacji Edyty Olszówki. To jedyna służebnica kościoła w tym świecie, umiejąca w każdej ze swoich życiowych ról poświęcić się miłości i otworzyć na piękno, które jej ktoś, w kogo wierzyła, podarował. Czy to Bóg, czy człowiek, nie było już takie ważne, bo emanowała nim na zewnątrz, blokując tym samym ofensywę ukrytego gdzieś na dnie duszy zła. Spełnieni bowiem są najzdrowsi. Jak już jednak wspomniałem, w tym spektaklu nie ma złych ról, wszystko funkcjonuje tu niczym dobrze naoliwiony mechanizm szwajcarskiego zegarka” (Tomasz Domagała, Domagała Się Kultury). Czytaj więcej →
„Zło jest tam, gdzie są trupy. Karol Pocheć dramaturgię wewnętrzną Suryna buduje na ogromnym napięciu” (Marta Żelazowska, Nowa Siła Krytyczna). Czytaj więcej →
„Postać Matki Joanny jest ikoniczna, złożona i obwarowana szeregiem niepisanych zasad. Z pomocą przyszedł Małgorzacie Kożuchowskiej nie tylko reżyser, ale również cała wspaniała obsada spektaklu: wibrująca Edyta Olszówka w roli siostry Małgorzaty, przewrotny Jarosław Gajewski w roli Wołodkowicza, pięknie mroczna Aleksandra Justa w roli Karczmarki, zdecydowany Mateusz Kmiecik w roli Kaziuka, niepewny swojej mocy Kamil Studnicki w roli Juraja, sceptyczny Krzysztof Stelmaszyk w roli Bryma oraz wspaniale plastyczny Adam Szczyszczaj w dwóch rolach – Egzorcysty i Chrząszczewskiego.
Bardzo podoba mi się to, że w postaci Kożuchowskiej nie ma uległości czy pobłażliwości (tak Matkę Joannę widział Iwaszkiewicz i Kawalerowicz). Jest za to siła i zdecydowanie. Nie ma tu mowy o przebiegłości, a raczej o mądrości, aktorka rzekomą słabość swojej bohaterki zamieniła na skrzętną manipulację. Jej Joanna jest władczą kobietą, która wykorzystuje mężczyzn do własnych celów.
Jednak niezależnie od kunsztu i doświadczenia Kożuchowskiej, spektakl ten należy do Karola Pochecia, który w Matce Joannie od Aniołów gra księdza Suryna. Pocheć z Teatrem Narodowym związany jest od dawna, ale to chyba jego pierwsza tak duża rola. Dostał od Wojciecha Farugi szansę, którą stuprocentowo wykorzystał. Jest skupiony na każdym słowie, które wypowiada ze sceny, przywołując niekiedy charakterystyczny, kaznodziejski zaśpiew. Uważa na każdy gest, który wykonuje. Jest matematykiem, skrupulatnym wirtuozem. Zaprzągł swoją wyobraźnię do stworzenia wspaniałej postaci – człowieka, który wierząc w rozum, gubi się w gąszczu uczuć. Zniewolony przez własny umysł, poddaje się rozkoszom serca i ostatecznie przegrywa. Suryn Pochecia początkowo gra w przedstawieniu swoją muzykę, ustawia się nieco z boku historii, ale nie orientuje się, kiedy jego brzmienie zaczyna mieszać się z tym, co wygrywają pozostali członkowie orkiestry. Nowy sezon teatralny dopiero się zaczął, ale – niezależnie od tego jak bardzo przez pandemię będzie okrojony – śmiem twierdzić, że Pocheć stworzył fenomenalną rolę, która zasługuje na najwyższe laury, podsumowujące sezon 2020/2021” (Tomasz Sobierajski, Elle Man). Czytaj więcej →
„Matka Joanna jest długo wyczekiwanym, fantastycznym powrotem na scenę znakomitej aktorki, jaką jest Małgorzata Kożuchowska, którą proszę o wybaczenie, bo uważam, że scenę jej skradła najlepszą rolą w tym spektaklu – Edyta Olszówka.
Jej – nomen omen – Małgorzata, jak pamiętamy była jedyną nieopętaną w tym towarzystwie, ale przecież dlatego, że żyła naprawdę. Owszem, porzucona ostatecznie przez Chrząstowskiego (Adam Szczyszczaj) wiedziała jednak, o co toczy się ta gra, i – choć w końcu zrozpaczona – umiała przegrać. Przegrać? Zwracam uwagę na cudowną scenę świntuszenia dwojga kochanków, którzy wyrażają swoje potrzeby względem drugiego posługując się barokową poezją, ten obcy wydawałoby się wtręt zabrzmiał w spektaklu fenomenalnie, oboje aktorów proszę o audiobooka z tym materiałem. Suryn (Karol Pocheć) – wydaje się, że coraz bardziej zakochany w Joannie i jednocześnie przerażony tą miłością – przejmuje jej demony, ale żeby została świętą, bo tylko to jej dogadza, musi zabić Juraja i Kaziuka, których związek – zauważmy – jest ledwie przez Iwaszkiewicza zaznaczony, jakby muśnięty, w spektaklu jednak znalazł się na pierwszym planie (obaj aktorzy świetni – Mateusz Kmiecik i Kamil Studnicki)” (Rafał Turowski, blog rafalturow.ski). Czytaj więcej →
„Nie sposób nie docenić drugiej pary, którą reżyser wprowadza do spektaklu. To siostra Małgorzata, która przynosi do karczmy plotki z klasztoru, olśniewająco zagrana przez Edytę Olszówkę, i jej uwodziciel, szlachcic Chrząszczewski w wykonaniu Adama Szczyszczaja. Są tacy aktorzy drugoplanowi, którzy w kilku wejściach kradną show i ta dwójka do nich należy. (…) W trzech epizodach Faruga pokaże nam historię uwodzenia i romansu: od spojrzeń, przez wspólny śpiew – niepokojąco przerwany w pół zdania, taniec, przekomarzanie się tekstami obscenicznych wierszy, aż po zdjęcie zawoju, który skrywa ogoloną na łyso głowę zakonnicy i wreszcie wspólną noc. Żywiołowość i zmysłowość Olszówki w zestawieniu z temperamentem i zawahaniami Szczyszczaja dają zaskakujący efekt: oboje zapadają w pamięć równie mocno jak niemal cały czas obecni na scenie protagoniści” (Marta Zdanowska, Dwutygodnik.com). Czytaj więcej →
„Jeśli sceny Małgorzaty z Chrząszczewskim jawią się jako cokolwiek wulgarne (i pozbawione z woli tej adaptacji pointy pierwowzoru), to Edyta Olszówka i Adam Szczyszczaj czynią je głębszymi może od samego tekstu – poprzez intensywność gry.
Fenomenalny, właściwie ważniejszy niż w filmie, jest szlachcic Wołodkowicz, odwiedzający odpusty i miejsca egzorcyzmów dla przyjemności. Niektórzy znawcy tekstu uznawali go za kieszonkowego diabełka, bardziej realnego niż osiem diabłów umieszczonych w różnych częściach ciała Joanny. Jarosław Gajewski tak go właśnie zagrał. To obrzydliwy, wścibski widz zdarzeń, ale zarazem ich dwuznaczny katalizator i czasem komentator. Demoniczny wręcz ponad sam tekst, przerażający swoją ruchliwością, wszechobecnością. W ostateczności to jednak on prowadzi Suryna do cadyka. Kontrastuje z tą ruchliwością powściągliwość Aleksandry Justy jako Karczmarki nabierającej w tej wersji statusu greckiego chóru. Kapitalny w swojej rezonerskiej prostocie jest Ksiądz Brym Krzysztofa Stelmaszyka, chwilami uosobienie zdrowego rozsądku w morzu szaleństwa, a chwilami ktoś, kto swoje trzy grosze do tego szaleństwa dorzuca. Ciekawe nie tylko jako tło są postaci obu parobków. Mateusz Kmiecik – Kaziuk dobrze wygrywa kontrakt między mimowolną biologicznością jurnego prostaczka i równie naturalną pobożną przyzwoitością. Pięknie śpiewający, niestety nie w tym przedstawieniu, Kamil Studnicki z kolei z łatwością przeskakuje w roli Juraja od wątłej bezradności do tonów niemal złowieszczych. Oni także są greckim chórem, choć szczególnej natury. Ich zwyczajność zderzona z religijnym przerafinowaniem jest tak prowokująca, że właściwie niemal rozumiemy, dlaczego właśnie ich spotyka tak straszny los. Trzeba tu dodać, że wszystkie te wymienione postaci stają się chwilami częścią rozmaitych scen zbiorowych będących komentarzem do biegu akcji. I w takich momentach są perfekcyjną zbiorową maszyną. Dotyczy to także młodych aktorek i studentek Akademii Teatralnej imitujących zbiorowe szaleństwo mniszek” (Piotr Zaremba, TVP Tygodnik). Czytaj więcej →
„Zobaczcie ten spektakl koniecznie. Że Kożuchowska, która nie grała w teatrze od sześciu lat, naprawdę jest wybornym warsztatowcem, i mieni się tutaj wieloma twarzami (lata pracy z Jarockim nie poszły na marne), że odkryłem w końcu Szczyszczaja poza Lupą, a jeszcze Olszówka, jeszcze wybitny, chociaż dorzucający aktorsko do pieca aż iskry lecą, Jarosław Gajewski. Finał przedstawienia jest czystą perwersją. Biel kornetu, maryjna dewocja, gra szklanych paciorków. Zobaczcie, trzeba zobaczyć” (Łukasz Maciejewski). Czytaj więcej →