Aktualności
Recenzje po premierze „Czekając na Godota”
05/01/2024
Recenzenci i teatralni blogerzy dzielą się swoimi opiniami o spektaklu Czekając na Godota→ Samuela Becketta w reżyserii Piotra Cieplaka.
Jerzy Radziwiłowicz (Vladimir), Mariusz Benoit (Estragon) w Czekając na Godota Samuela Becketta w reżyserii Piotra Cieplaka. Fot. Marta Ankiersztejn
„Minimalistyczna inscenizacja Piotra Cieplaka, trzymająca się litery i sensu tekstu, trochę z konieczności, bo teatr musiał zobowiązać się do tego w umowie a trochę z wyboru, bo takie ograniczenie okazało się zbawiennym wędzidłem, otworzyła szansę głębinowego badania dzieła. Okazało się, że choć niby wszystko wiadomo, wciąż można w nim znaleźć tajemnice i wyzwania, które otwierają prawdziwe morze skojarzeń. Na tym polega jego siła, ale i wyzwanie, przed którym stają aktorzy tworzący na małej Scenie Studio Teatru Narodowego niezrównany kwartet” – pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”. Czytaj więcej→
„Inscenizacją Cieplaka rządzi poetycki realizm [...] Dramaty absurdystów Cieplak konsekwentnie czyta jako zapis świadomości ludzi dobiegających kresu życia, którzy doświadczają biologicznego, psychicznego, przede wszystkim egzystencjalnego wyczerpania. Spośród ich wielu dolegliwości najbardziej dojmujące jest poczucie jałowości życia. Choć już się spełniło, życie ciągle trwa i wymaga coraz większego wysiłku. [...] Zamiast groteskowej alegorii ludzkości w upadku, mamy więc na scenie obraz zdegradowanego człowieczeństwa, które trwa na przekór śmierci” – pisze Jacek Kopciński w „Teatrze”. Czytaj więcej →
„Piotr Cieplak wiernie podąża za dramatem, czerpiąc z tradycji teatru absurdu. Pokazuje, że mimo upływu siedemdziesięciu lat od pierwszego wystawienia, rozwoju technologii, rewolucji, wojen, przemian – człowiek pozostaje w tym samym miejscu: na kamieniu przy drodze, czekając. Tak jak wtedy i dziś, im więcej dowiadujemy się o sobie, tym wiemy mniej. Spektakl wydaje się nie dawać żadnej nadziei. Jednak naiwna obecność Didiego i Gogo dla siebie nawzajem zyskuje sens. Jeśli nie potrafimy z prostotą podać drugiemu marchewki, opowiedzieć żartu, czy przykryć marznącego marynarką, na nic się zdadzą wielkie i wzniosłe idee. A czekanie jest dla nas szansą” – zauważa Ludwika Gołaszewska-Siwiak z Nowej Siły Krytycznej. Czytaj więcej→
„Czekając na Godota w Teatrze Narodowym z mistrzowskim duetem Benoit-Radziwiłowicz pokazało, że Beckett stał się klasykiem. […] W ujęciu Piotra Cieplaka opowieść jest zdecydowanie bardziej refleksyjna niż groteskowa, a obaj bohaterowie grani przez Jerzego Radziwiłowicza i Mariusza Benoita (przekład Antoniego Libery) posługują się imionami Estragon i Vladimir, choć ma się wrażenie, że stanowią jedną postać: człowieka z wątpliwościami, marzeniami, planami, ale też owładniętego jakąś niemocą, jakąś beznadzieją. Przestali wierzyć, że w rzeczywistości, w której przyszło im żyć, mogą coś jeszcze zmienić i dlatego czekają na cud. Kiedy słyszą, że oczekiwany Godot nie nadchodzi, nie mobilizują się do czynu, lecz postanawiają dać mu kolejną szansę. Premiera zbiegła się z terminem wyborów parlamentarnych, a ich wynik sprawił, że ten wyczekiwany Godot jednak się pojawił. Pytanie tylko: dla Estragona czy Vladimira? I czy kiedyś rzeczywiście staną się jednością” – zastanawia się Jan Bończa-Szabłowski w „Rzeczpospolitej”. Czytaj więcej→
„[…] w inscenizacyjnych rękach Piotra Cieplaka dzieło autora Końcówki wybrzmiało niespodziewanie prawdziwie w swej liryczności, współcześnie i aktualnie tragicznie, uniwersalnie w pojawiającej się śmieszności i wielowymiarowo w poetyckim sztafażu, do tego było wyjątkowo satysfakcjonujące w głębokim wypełnieniu rysunku aktorskiego.
[…] Przedstawienie Cieplaka zdaje się być przemyślane w każdym dźwięku, w każdej słownej frazie, w każdym milczeniu, a jego muzyczność i melodyka są bardzo dokładnie zakomponowane w świadomości użytego gestu czy kroku.
[…] W równie stylistycznej harmonii zbudowana jest przestrzeń (scenografia i kostiumy: Andrzej Witkowski), która daje postaciom, ale widzowi również, oddech dla toczących się myśli o przetrwaniu, w wielkim, choć bezpłodnym oczekiwaniu, wraz z kamieniem i drzewem, na odmianę biegu wydarzeń, kolei losu, koła fortuny czy zrządzeń opatrzności. Odkupiciel się nie pojawi, tylko wypływający zza drzewa księżyc, swoim bezdusznym blaskiem «obłaskawi» wszystkie przeżywane przez Vladimira i Estragona daremności, frustracje, lamenty, niepokoje i niespełnione nadzieje” – odnotowuje Wiesław Kowalski w „Teatr dla Wszystkich”. Czytaj więcej→
Bartłomiej Bobrowski (Lucky), Cezary Kosiński (Pozzo) w Czekając na Godota Samuela Becketta w reżyserii Piotra Cieplaka. Fot. Marta Ankiersztejn
„Inscenizacja Piotra Cieplaka wydała mi się pewnego rodzaju studium prokrastynacji, obłomowszczyzny, nieogarnięcia, strachu przed życiem, niechęci lub niemożności wzięcia za siebie odpowiedzialności; obrazem wyuczonej albo wrodzonej pasywności, które to cechy występują we wszystkich pokoleniach, nie tylko u rówieśników naszych Bohaterów, a nie wynikają przecież ze złej woli czy lenistwa, ale – z nadmiaru możliwości wyboru. Ponieważ czekanie jest zawsze bezpieczniejsze niż wybieranie, więc... czekają – bo tak im każe instynkt samozachowawczy; zauważmy, że – choć nadziei brak – to jednak się nie wieszają, a gałąź i sznur kusząco czekają. Godota więc nie ma, będzie – jak wiemy od Chłopca (fantastyczny Franciszek Krupowicz) – jutro, ale za to zjawiają się Pozzo z Luckym (Cezary Kosiński i Bartłomiej Bobrowski). Kim tak naprawdę są, skąd przyszli i dokąd odchodzą?
Czy ten tekst się zestarzał czy – jednak coś istotnego mówi nam o dzisiejszym świecie? Rezonuje czy nie rezonuje? O czym to przedstawienie jest? To wciąż awangarda, czy już klasyka? Dużo pytań, prawda?
Na przykład o ikoniczną beckettowską nudę, której tu nie sposób zaznać, bo obaj bohaterowie (świetne role Jerzego Radziwiłowicza i Mariusza Benoit) czekają na Godota z niesłychaną, niezwykle absorbującą intensywnością, wypowiadając wiele mało znaczących słów, miętosząc melonik, przegryzając marchewkę. Robiąc wszystko, by ukryć swoją bezradność, a może raczej – rozpacz” – pisze Rafał Turowski na swoim blogu. Czytaj więcej→
O kreacjach aktorskich:
Mariusz Benoit (Estragon), Jerzy Radziwiłowicz (Vladimir) w Czekając na Godota Samuela Becketta w reżyserii Piotra Cieplaka. Fot. Marta Ankiersztejn
„Jerzy Radziwiłowicz i Mariusz Benoit są tak pochłaniający, tak wiarygodni w rolach Vladimira i Estragona, że pozwoliłam Im się porwać. Zanurzałam się bez reszty w ich świat, ich bolączki, utarczki, troskę i odepchnięcia i wołanie: <<Nie dotykaj mnie! Nie pytaj mnie o nic! Nie mów nic do mnie! Zostań ze mną!>>. Grają brawurowo – i piszę świadomie o nich razem, bo mimo że tak różni zarówno w zamyśle Beckettowskich postaci jak i kreacji, to przecież zrobili rzecz najważniejszą – są nierozerwalni, nie-osobni. Zagrali związek Didiego i Gogo najprawdziwiej, najdoskonalej: dotkliwie i śmiesznie jednocześnie. Boleśnie i dojmująco. Komicznie i tragicznie. Od pierwszej sceny po scenę ostatnią powtarza się myśl, w którą są uwikłani. W którą wszyscy jesteśmy uwikłani: <<Początek jest trudny. / Zacząć można od czegokolwiek. / Tak, ale trzeba się zdecydować>>. To ich zaczynanie z uporem, z niezłomnością i mimo wszystko jest w każdym ich geście, kroku, sposobie poruszania się, spojrzeniach. W wypowiadanych ze sceny słowach. Są piękni i hipnotyzujący. Oszczędność, ascetyczność dekoracji i kostiumów sprzyja temu, by treść trafiała najmocniej. Pozzo (Cezary Kosiński) i Lucky (Bartłomiej Bobrowski) to druga para nierozerwalnie połączona ze sobą, zespolona sposobem na życie. Sposobem, żeby przetrwać. Dziwny związek. Trudny i może nawet odpychający. Jedna postać czy dwie? Wewnętrzna dwoistość czy potrzeba bycia oprawcą i uciemiężonym? Pozzo i Lucky – podobnie jak Gogo i Didi – są całością. Nie byłoby jednego bez drugiego. Obaj wiarygodni. Obaj znakomici w geście i słowie. Bez naddatku” – zaznacza Maja Komorowska na swoim profilu na Facebooku. Czytaj więcej→
„Piotr Cieplak od dawna planował wystawienie Czekając na Godota i zrobił to w najlepszym momencie, kiedy dwaj znakomici aktorzy – Radziwiłowicz i Benoit – zestarzeli się, zmarszczyli, zesztywnieli, zachowując przy tym chłopięcą werwę, tak potrzebną do zagrania bohaterów sztuki Becketta. Wspierani przez parę kolegów młodszych o pokolenie – Cezarego Kosińskiego i Bartłomieja Bobrowskiego – na najmniejszej scenie Narodowego zagrali to, co w nieludzkim świecie najbardziej ludzkie: akceptację mimo wszystko, wspólne trwanie, nadzieję” – podkreśla Jacek Kopciński w „Teatrze”. Czytaj więcej →
„Czy Piotr Cieplak zmienił coś w wymowie? Nie wydaje mi się. Możliwe, że osłabił nieco wrażenie clownady obecnej w niektórych inscenizacjach. Ale przecież humoru, abstrakcyjnego, ale jednak, jest tu sporo. Tak naprawdę fundamentalną decyzją była sama obsada. W niektórych przedstawieniach Gogo i Didi byli młodsi. Na podstawie samego tekstu powinni być w zasadzie starzy, ale już wspomniałem, że pojęcie czasu jest tu umowne. Jednak kiedy Mariusz Benoit jest Estragonem, a Jerzy Radziwiłowicz – Vladimirem, bezsens ludzkiego miotania się u progu niewiadomego staje się dodatkowo absurdem starzenia się.
Obaj grają wyśmienicie, na wielu tonach, pamiętając i o tym, że ci dwaj mają swoje indywidualne charaktery, nie są tylko syntetyczną parą, i o tym że dopiero ich groteskowe deformacje czynią ich prawdziwie ludzkimi. Statyczny, jakby przymulony, o niczym nie pamiętający, choć z przebłyskami przenikliwości, bohater Benoit i żwawszy, ruchliwszy, wciąż czegoś poszukujący Radziwiłowicz, to postaci z prawdziwie człowieczej tragikomedii. Pamiętają o tym nawet wtedy, gdy któryś z nich staje się odpychający ponad miarę. Jak to osiągają? Nie wiem, to też trudno opisać, tak jak tajemnicę pisarstwa Becketta.
To tajemnica aktorskiej charyzmy demonstrowanej tuż przed widownią, bo w sali Studio nie ma sceny, aktorzy są na wyciągnięcie ręki. Umiejętność budowania postaci z małych elementów, szczegółów, które jednak nagle zmieniają się w jakąś kosmiczną syntezę. Te postaci potężnieją, pozostając zarazem małe, może nawet marne, na pewno bezradne i kruche.
Ale to żadne zaskoczenie. Byłem może nawet bardziej zszokowany siłą oddziaływania drugiej pary. Pozzo Cezarego Kosińskiego to postać tak gruntownie odjechana, grana niby lekko komediowymi środkami, ale z jakimś złowrogim odcieniem. Kiedy Kosiński zniknął, wyczekiwałem jego powrotu. Bartłomiej Bobrowski, nieustannie odzierany z godności, fizycznie zdeformowany, a przecież też bardziej nas przerażający niż budzący współczucie Lucky, dopełniał tej mikroskopijnej panoramy. Osiągali to wszystko żonglując rekwizytami, czyli bagażem Pozza. A ja do dziś odczuwam dreszcz, gdy ich wspominam – pisze Piotr Zaremba w „Polska Times”. Czytaj więcej→
„Cieplak nie zapomina, że u Becketta równie istotne są komizm i śmieszność. Dlatego użyte wcześniej słowo dotkliwie wcale nie znaczy, że nurzamy się w samych ciemnościach, powadze czy czeluściach porażającego smutku. Ten z jednej strony tragiczny, ale i nie pozbawiony humoru aspekt podejmowanej przez Estragona i Vladimira gry bardzo dobrze podkreślają i kontrapunktują sceny z udziałem Cezarego Kosińskiego i Bartłomieja Bobrowskiego. Pozzo i Lucky, podobnie jak Chłopiec w interpretacji Franciszka Krupowicza, to postaci, które robią duże wrażenie. Nie mniejsze niż rola Jerzego Radziwiłowicza, który jako Vladimir wychodzi daleko poza schemat abstrakcyjnego włóczęgi, pogrążonego w wiecznej wędrówce. Równie skuteczny w wyrazie jest Mariusz Benoit, który w tej Beckettowskiej partyturze zachwyca precyzją wyczuwanego w punkt rytmu, tempa, pauzy, intonacji i napięcia. Najważniejsze jest jednak to, jak umiejętnie i wiarygodnie ci dwaj aktorzy potrafią na scenie być razem, bo rzeczywiście tworzą parę, która wydaje się być nieodłączna i nierozerwalna w swej odrębności” – podkreśla Wiesław Kowalski w „Teatr dla Wszystkich”. Czytaj więcej→.
„Mariusz Benoit, Jerzy Radziwiłowicz, Cezary Kosiński, wiarygodni i autentyczni, z wypowiadanych słów wyciskają tyle, ile tylko wycisnąć można, zarażając czymś, co jest niemal rozpaczą, zaskakując tak, jak tekst, czytany, nie potrafi tego zrobić skutecznie. Bartłomiej Bobrowski jako Lucky, niewiele mówiący z woli Becketta, oddaje na scenie uczucia i emocje mimiką, podczas gdy w didaskaliach, prócz informacji <<Lucky płacze>>, nie znajdziemy wiele. Franciszek Krupowicz wciela się umiejętnie w postać tego, kim być powinien: onieśmielonego lub raczej przestraszonego wysłannika Godota (w ubraniu z <<naszych czasów>>, choć u Becketta w didaskaliach mowy i o tym nie ma, w związku z czym teorii można snuć bez liku: że temat w ten sposób staje się aktualny? Że historia rozwija się cały czas i do dziś trwa? Nie wiem, czy tak jest, i przyznaję się do tego bez wstydu, bo cokolwiek to znaczy, jeśli znaczy, jedno można stwierdzić z pewnością: Franciszek Krupowicz odgrywa swoją rolę bardzo dobrze, po mistrzowsku) – zaznacza Marta Kułaj w portalu „Teatrologia.info”. Czytaj więcej→
„Para włóczęgów, a tak naprawdę uciekinierów (to wiemy od samego Becketta, uciekającego podczas wojny z okupowanej Francji do strefy Vichy), obcych tutaj, zdezorientowanych i niepewnych swego losu, z coraz większym trudem rozpoznaje miejsca, sytuacje, przedmioty, a nawet siebie nawzajem. Estragon Mariusza Benoit, wciąż przebywający jak gdyby gdzie indziej, w stanie ustawicznego popłochu i umęczenia, próbuje nadal uciekać. Ale zamiast tego stapia się z otoczeniem, ze znakami natury, w niezrównany sposób naśladując szum wiatru. Vladimir Jerzego Radziwiłowicza najwyraźniej woli tkwić w miejscu, niż nadal wędrować, pamięta więcej i wciąż przypomina, że mają czekać na Godota. Ich rozstania i powitania, zapominane i nagle odkrywane rytuały rozpraszają pustkę i nudę, która trawi bezrobotnych trampów, chociaż wcale nie możemy być pewni, czy nie odgrywają przed nami dobrze przygotowanego przedstawienia. Co pewien czas przerywane jest przecież zejściami „na stronę" w dosłownym sensie.
Nudę rozprasza także pojawiająca się druga wędrująca para - to miejscowi, pan i jego tragarz, Pozzo i Lucky. Pozzo Cezarego Kosińskiego jest okrutnikiem i narcyzem, Lucky Bartłomieja Bobrowskiego jego sługą i ofiarą, masochistycznie oddanym, z uśpioną tylko potrzebą dominacji. Daje temu wyraz podczas brawurowego monologu, który wymusza posłuch.
Koło nawracających retrospekcji zamyka (a może otwiera) pojawiający się Chłopiec (Franciszek Krupowicz/ Oliwier Felczak), domniemany wysłannik pana Godota zapowiadający, że Godot dzisiaj nie przyjdzie, ale nazajutrz zjawi się na pewno. W tym kołowrocie resztek egzystencji kryje się mechanizm napędowy dramatu, który tak naprawdę nigdy się nie kończy, wciąż rozniecając w przegranych i zmęczonych bohaterach (a może i w widzach) iskierkę nadziei. Monumentalne dzieło” – podkreśla Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie. Czytaj więcej→